Lwów! Po rocznej przerwie znów jesteśmy w tym pięknym mieście. Już na wstępie zauważamy, że zaszło tu wiele zmian. Pierwsze co zaobserwowaliśmy, to... wzrost cen:( Nocleg w tej samej kwaterze co przed rokiem kosztował już 6$ ( o 1$ więcej), hot-dogi 4Hr, piwo 3Hr... po tych doświadczeniach cenowych w naszym słowniku codziennych wyrażeń i zwrotów pojawiły się takie słówka jak:inflacja, dewaluacja i... denominacja (ale to później - dopiero w Rumunii:). Oprócz "cennych" zmian, również widzimy zmianę mentalności mieszkańców. Ludzie nie wierzą już w "pomarańczową rewolucję", podobno "wszystko drożeje, bo sami złodzieje w rządzie" [sic!]. Możliwe, tego nam się nie udało sprawdzić, ale... przechadzając się lwowskimi uliczkami widzimy, że co się nie ruszymy to remonty... Całe miasto zaczyna nabierać kolorów, zrzuca swoją dotychczasową szarość. Rynek (prawie) cały wyremontowany, wprowadzono zakaz ruchu samochodowego, zrywane są stare nawierzchnie dróg... Chwilę później dowiadujemy się, że jest to związane z 750-leciem Lwowa.. no cóż, każda okazja jest dobra do "kosmetycznych" prac remontowych;)
Po dwóch leniwych dniach spędzonych na piciu ukraińskiego piwka i zajadaniu się regionalnymi przysmakami ruszamy do kas kolejowych na pociąg do... Czerniawcy... Czerniwcy... jakoś tak dziwnie. Trudno stwierdzić jak to miasto sie dokładnie nazywa, bo każdy wymawiał tą nazwę inaczej! Mirek wymyślił tej mieścinie taką nazwę, że nawet nie sposób powtórzyć. Pani w kasie spojrzała na niego, jakby zobaczyła UFO proszące o bilet na Marsa czy coś w tym rodzaju;) Po chwili doszliśmy jednak do porozumienia i plackarta czekała na nas na peronie... (zdjęcie plackarty poniżej)