Coz to byl za dzıen... :) Zaczal sie na pokladzie samolotu, a zakonczyl na dachu jednego z hosteli w Stambule... Ale od poczatku! Samolot. Na pokladzie duzo dzieci, wiec co rusz ktores placze. Pod nami co jakis czas swiatla duzych i mniejszych miast... szum silnikow... zasypiamy. Nagle nie wiedziec czemu wsrod pasazerow jakies poruszenie! Cos sie dzieje? uff... po prostu jestesmy nad Stambulem i zaraz podchodzimy do ladowania. Manewr ten przychodzi naszemu pilotowi nadzwyczaj latwo. Kola dotykaja ziemi, chwile kolujemy i zaraz znajdujemy sie przy wejsciu do hangaru lotniska. Tu kolejki jak z filmow Bareji, wiec czekamy. Pol godziny mija, jestesmy przy okienku do wyjscia, a tu okazuje sie, ze wybralismy nie ta kolejke bo wpierw wize musimy dostac... Coz... nie ma co dyskutowac... ma racje:/. Wiec wracamy sie jak te osiolki po wizy i znow stoimy w tej samej kolejce:) No ale przejdzmy dalej. Plecaki bez zadnych problemow pojawily sie na tasmie. Przy wyjsciu z lotniska lapiemy autokar jadacy do cxentrum Stambulu (6Euro). Jedziemy z dobre pol godziny przejezdzajac przez najslawniejszy most laczocy Europe z Azja:) Na miejscu okazuje sie ze do naszej dzielnicy (Sultanahmed) jest z jakies 5 km, wiec taksiarze juz zaczynaja sie targowac, ale my decydujemy sie przejsc. Oczywiscie, nie ma to jak zwiedzanie miasta z plecakiem na grzbiecie o 4 rano:) Kreca sie pijane chlopy... na rogach tureckie prostytutki (a moze importu) a na ulicach trabiace na nas... zolte taksowki:) Oni to maja zdrowie! My niezlomnie idziemy dalej i dalej az do dzielnicy z hostelami i innymi dobrami turystyki;P. Niestety, okazuje sie ze o godzinie 6 rano wszyscy spia (lacznie z recepcjonistami). wiec nam nie pozostaje nic innego jak rozlozyc karimatki i koczowac! Koczujemy tak do 11, bo wtedy konczy sie doba hotelowa i wiadomo bedzie czy jest cos wolne czy nie. O tej jakze zbawiennej dla naszych oczu godzinie dowiadujemy sie w Sidney Hostel mozemy spac na dachu! W koncu bede spal na dachu!!!:) Tu szybki prysznic, godzinka snu na rozgrzanym tarasie i lecim na miasto! Przechadzamy sie uliczkami za Blekitnym Meczetem, a nastepnie odwiedzamy kantor by miec za cos zjesc na miescie! NA obiad decydujemy sie na... Tavuk Kebab w jakims przydroznym barze. Najedzeni i pelni sil idziemy do sultanskiego palacu Topkapi (taki ichni Wawel;). Z przyjemnoscia zwiedzamy palacowe ogrody (jeden z nich nazywamy Ogrodem Kocim, bo nie mozna sie bylo opedzic od nich), niestety na sam palac sie nie decydujemy, bo kupe kasy chca z wjazd. Znajdujemy za to w srod drzew ladna fontanne z kapiacymi sie w niej dziecmi i moczymy w niej nasze rozgrzane stopki:) Potem juz tylko idziemy na prom, aby w czesci azjatyckiej kupic bilety do Antakii. Oczywiscie jak wszedzie trzeba sie targowac, wiec z 45 zaproponowanych lir schodzimy do 38 (zawsze cos). Zadowoleni z dnia wracamy do hostelu z mysla polozenia sie, ale chec zakosztowania tutejszego piwa przewaza. Degustacja piwa Efez potrwala do pierwszej w nocy i bynajmniej nie zakonczyla sie na jednym:P. Co bylo pozniej... domyslcie sie! A jak nie to wam podpowiem, ze glebooooki sen pod golum stambulskim niebem:).