Dzisiejszego, jakze slonecznego dnia postanowilismy zwiedzic glowne zabytki Stambulu! Zadecydowalismy, ze zwiedzanie rozpoczniemy od budowli najstarszych. Na pierwszy ogien poszla Hagia Irena. ktora namierzylismy dnia poprzedniego. Niestety... zamknieta:( Otwarta jest tylko wtedy, gdy odbywaja sie w niej jakies Koncerty. Lekko zbici z tropu poszlismy pod Hagia Sophia, lecz tlum turystow (glownie Japonczykow) skutecznie nas odstraszyl. Chcac niechcac zwiedzanie rozpoczelismyt wiec od Blekitnego Meczetu, ktory zrobil srednie wrazenie na kompanach podrozy (na mnie w zeszlym roku jakies wrazenie wywarl). Nic dziwnego, przepych plus tlumy turystow maga skutecznie odstraszyc potencjalnych poszukiwaczy przygod;P. Poczlapalismy wiec w strone Cysterny 1001 Kolumny... pisze 'poczlapalismy', bo odciski na stopach kasi nie pozwalaly nam biegac i skakac jak bysmy tego sobie zyczyli:) Adam tez byl lekko wytracony z rownowagi psychicznej, bo okazalo sie, ze dnia poprzedniego ktos dobieral sie do jego torby (rano zauwazylismy ze jest przecieta w pol). Ale... nie ma tego zlego co by wiecie... :) Aha! Cysterna! No... tu tez nam sie nie udalo, bo cena czyni cuda, czyli za drogo i nie wchodzimy (moze w drodze powrotnej z Syrii). Obralismy wiec kierunek na Kosciol ss. Sergiusza i Bachusa (gwoli scislosci: jest to kosciol i meczet w jednym!). Panuje tu bardzo mila atmosfera, w koncu uwolnilismy sie od tlumu turystow z aparatami (czyli od takich jak my;P). W cieniu murow tej jakze pieknej budowli napotkal nas mily czlowiek, ktory poinformowal nas, iz w tej chwili odbywa sie modlitwa i nie powinnismy wchodzic. Usiedlismy wiec w 'tea garden' na 'apple tea' i 'water pipe' o smaku cappuccino (ppolecamy!!!). Wszystko to w przystepnej cenie (herba 1lira, szisza 7lir), a czas umilal nam owy napotkany mily czlowiek opowiadajac nam historie Turcji i Stambulu. Okazalo sie, iz jest nauczycielem historii i zaproponowal nam zwiedzenie kosciola, na co z checia przystalismy. Dolaczyla do nas urocza para (Wloch i Wloszka... mokra wloszka:). Zwiedzanie nadzwyczaj ciekawe (nasz nauczyciel mowil biegle po angielsku). Po zakonczeniu podziekowalismy sobie wzajemnie, po czym mily czlowiek zazadal 25 lir za zwiedzanie... eeee... lekki szok... ale co zrobic. W koncu zaplacilismy za wszystko i czem predzej pobieglismy do naszego hostelu cos zjesc. Po obiadku. kazdego zmulilo, wiec polozylismy sie spac. Po 18 poszlismy na miasto. chcielismy zwiedzic Hagie Sophie. ale okazalo sie ze juz jest zamknieta. Lekko zawiedzeni poszlismy w kierunku Nowego Meczetu. Po wizycie w nim poszlismy do jeszcze jednego, mniejszego meczetu, ktory znajdowal sie w poblizu Grand Bazar. Wiekszosc sklepow byla juz zamknieta, a po ulicach walaly sie tony smieci. Dobra, konczymy ta grafomanie! Koniec koncow byl taki, zesmy poszli zjesc Tavuka (ktory nie smakowal bardzo Kasi) a potem do hostelu na piwko... potem drugie... i trzecie:) A potem kimka na tarasie! Papa!