Wstajemy przed 6.00. Myjemy się pod kranem stojącym w ogrodzie naszych "gospodarzy". Na dworze jeszcze ciemno. Cała okolica spowita zapachem śliwek. Po raz pierwszy spotkałem się z tym, że śliwy mają tak mocną woń. Staruszek zbudził się, by oddać nam nasze karty Euro26. Zagaduje nas po rumuńsku. Nic nie rozumiemy, ale potakujemy, żeby za długo się nie męczył;) Żegnamy się i idziemy kupić bilety na nasz autokar. Wydajemy po 45$, prosimy o miejsca "dla niepalących" i wypatrujemy naszego "dyliżansu";P. Ciekawi jesteśmy w jakich warunkach przyjdzie nam spędzić kolejne 24h. Na szczęście okazuje się, że autokar jest całkiem całkiem. Tylko... okazuje się, że jedyna różnica między miejscami dla palących a niepalących to taka, że niepalący nie mają popielniczki przed sobą. Siedzimy więc tuż za kierowcą, który dymi co chwilę. Plusem jest jednak to, iż stewardessa częstuje co jakiś czas bananami, rogalami, colą czy Fantą. No i pogoda piękna. Żar leje się z nieba, ale wewnątrz busa włączona jest klimatyzacja, więc temperatura nie przekracza 22 stopni. Za oknem spalona słońcem rumuńska ziemia, hektary dojrzewającej kukurydzy i tysiące słoneczników. Naprawdę pięknie.
Późnym popołudniem dojeżdżamy do granicy z Bułgarią. Spędzamy tu sporo czasu w kolejce. Sama odprawa przebiega szybko, więc mkniemy dalej. Kierowca co jakiś czas "umila" nam jazdę papierosowym dymkiem i rozwibrowana turecką muzą. Nie to, żebyśmy mieli coś do tureckich gustów muzycznych, ale kilkunastu godzinach wymiękamy.